Hermiona z westchnieniem opadła na miękką pościel. Była
potwornie zmęczona balem i – co gorsza – dręczącymi ją myślami. Miała
wszystkiego kompletnie dość. Chciała uciszyć swój przeklęty mózg, który wciąż
jak na złość przypominał jej o tym co zrobiła. Co prawda było to wspomnienie
zamazane, jednak nie na tyle, by o nim zapomnieć.
Skuliła
się na łóżku wytarła łzy w poduszkę. Chciała spać. Nie żeby była specjalnie
śpiąca – pragnęła uciec od wszystkiego. Była głupia, że dała się naciągnąć na
grę w butelkę. Ba! Była idiotką, bo w ogóle wzięła do ust alkohol. W Hogwarcie
takie coś by nie przeszło. Powoli zaczęła dostrzegać różnicę między szkołami.
Ziewnęła,
nie siląc się na zakrycie ust dłonią. Powieki w końcu same zaczęły jej się
kleić, a wszystko przysłoniła mgiełka. Miała dziwny sen. Była w nim ubrana w
mundurek slytherinu i stała razem z innymi uczniami domu węża na dziedzińcu,
naprzeciwko Harrego i Rona. Czuła na sobie ich załamane spojrzenia. Nie byli
źli, lecz załamani. To było jeszcze gorsze. Wpatrywała się w ich zrozpaczone
twarze, na które jedna za drugą opadały krople deszczu. Chciała podejść w ich
kierunku, lecz Draco położył jej rękę na ramieniu. Nie mogła się ruszyć, a jej
przyjaciele zaczęli się oddalać.
Zerwała
się z łóżka zlana potem. W dormitorium było już ciemno, lecz cicho, więc
Hermion zorientowała się, że prawdopodobnie wszyscy zeszli na kolację. Ciekawe,
czy wiedzieli, że już wróciła? Podeszła do lustra i poprawiła szybko wygląd.
Mimo wszystko nie prezentowała się najlepiej. Stres robił swoje. Uśmiechnęła
się na siłę i mimowolnie zeszła na dół, kierując się do Wielkiej Sali.
*
* * * *
-
Natychmiast przestań! – Pięść Harrego z hukiem uderzyła w drewniany blat stołu
Gryffindoru.
Ron spojrzał na przyjaciele wystraszony i o mało nie
zakrztusił się jedzeniem, które właśnie przeżuwał. Kilka innych, ciekawskich
osób zwróciło na nich uwagę.
- Hermiono, nie udawaj, że nic się nie stało.
- Jestem po prostu zmęczona – odparła dziewczyna, odwracając
wzrok.
Włożyła łyżkę do budyniu i zaczęła go mieszać. Nie mogła się
na niczym skupić.
- A
słyszeliście, że Malfoy się zaręczył? – najmłodszy Wesley zaśmiał się, próbując
rozluźnić atmosferę.
- Co? – zdziwiła się Gryfonka, po czym zarumieniła się,
mając nadzieje, że nikt nie zauważył jej nagłego zainteresowania stanem
cywilnym Draco.
- Z Marie – odparł rudzielec zdziwiony jej reakcją.
Marie
była brązowowłosą ślizgonką z czwartej klasy. Nie wyglądała jednak raczej na
taką, która podobała by się Malfoyowi. W przeciwieństwie do na przykład Pansy,
była raczej spokojna, ładna i nie wulgarna. Jednak pochodziła z rodziny
czarodziejów czystej krwi. Nie trzeba było długo zastanawiać się, by dojść do
wniosku, że było to zaaranżowane zaręczyny. Draco zapewne mógł jedynie wybrać
między nią, a blondynką poznaną w Durmstrangu.
Hermiona
wzięła głęboki wdech. Wiedziała, że przez pewien czas będzie musiała grać przed
przyjaciółmi. W końcu nie mogli się dowiedzieć. Zmusiła się do uśmiechu.
- No Ron, skoro czarodziejom czystej krwi wybierają
dziewczyny, to ty z kim się ożenisz? Może z Pansy, w końcu nie ma w rodzinie mugoli.
– zażartowała i odsunęła od siebie talerz.
Wstała i skierowała się do wyjścia, mimowolnie rzucając
okiem na stół śliz gonów.
* * * * *
Dziewczyna
stanęła na palcach i zdjęła z półki egzemplarz żonglera. Normalnie nie czytała
takich bzdur, jednak bardzo chciała zająć czymś mózg. Jednak gdy chciała już
zejść do pokoju wspólnego wpadła na Fay.
- O, przepraszam – wydukała patrząc w dół.
- Nic się nie stało – koleżanka uśmiechnęła się do niej.
Hermiona już chciała ją wyminąć, gdy zauważyła na
odsłoniętych dłoniach świeżą bliznę.
- Co ci się stało? – zapytała z troską.
- Nic – Gryfonka próbowała odejść, jednak została schwytana
za rękę.
W okolicach nadgarstka miała wypalony kształt kotła.
- Umbridge.
- Co za… Ropucha! To niewyobrażalne!
- Zasłużyło mi się, nie powinnam warzyć eliksirów poza
lekcjami…
- Coś nas łączy – Granger uśmiechnęła się smutno – chodź ze
mną do McGonagall, na pewno da ci jakąś maść czy coś.
- Dzięki, ale tu nic nie pomoże. Wiesz, że Landryna nie jest
taka głupia.
- Niedługo Dumbledore wróci i…
- On nie wróci.
- Co ty gadasz, przecież to Dumbledore!
- Właśnie. Oni wiedzą, że jeśli się go nie pozbędą, to on
nie pozwoli im na to wszystko.
- Co masz na myśli? – Hermiona pobladła.
- Dokładnie to, co powiedziałam. Dyrektorowi grozi śmierć.
- To przecież ministerstwo!
Dziewczyny usiadły na łóżku.
- Teraz mamy samych wrogów.
* * * * *
Nietoperza
postać rzuciła się na mokrą trawę, pozwalając krwi mieszać się z kroplami
deszczu. Mężczyzna dobrze wiedział, że zdobycie pierścienia nie mogło być takie
proste. Coś musiało się stać. I stało się. Gdy tylko dotknął czerwonego
kamienia, ten zaostrzył się i ugodził go w palec. Zaraz potem widok zasłonił mu
kłęb dymu, spadający z sufitu wraz z odłamkami cegieł i kawałków szkła.
Niemogący wymówić zaklęcia czarodziej był bezbronny i ledwie zdążył pochwycić
atakującą go wciąż biżuterie. Chwilę później znajdował się już na świeżym
powietrzu i z radością powitał powrót umiejętności mówienia. Łapczywie wciągał
powietrze do płuc, wyciągając jednocześnie zza peleryny różdżkę.
Zasklepienie
ran nie zajęło mu zbyt wiele czasu, choć był pewien, że nie raz jeszcze będą mu
one krwawić. To cena, którą musi zapłacić. Inaczej się nie da. Mimo zwycięstwa
na twarzy mężczyzny nie pojawił się uśmiech. Robił po prostu to, co słuszne.
Jemu nie zależało, a przynajmniej tak sobie wmawiał.
- Dla ciebie – wymamrotał, wyciągając z kieszeni małą
flaszkę.
Odkorkował ją i wylał zawartość na pierścień, położony na
trawie. Rośliny natychmiast poczerniały, a przedmiot powoli zaczął się topić.
Po okolicy rozniósł się cichy, lecz wszechobecny jęk bólu, jak gdyby czerwony
kamień miał duszę.
*
* * * *
Harry
obudził się zlany potem. Był środek nocy i wszyscy smacznie spali. Nie obudził
ich więc. Nie krzyczał przez sen, a blizna piekła go niemiłosiernie. W uszach
dzwoniło mu, jak gdyby ktoś przed chwilą głośno do niego krzyknął. Chłopak
poczuł, że Voldemort się boi. Ktoś go skrzywdził.