Etykiety

  • 1 (1)
  • 2 (1)
  • 3 (1)
  • 4 (1)
  • 5 (1)
  • 6 (1)
  • 7 (1)
  • 8 (1)
  • 9 (1)

wtorek, 23 kwietnia 2013

Rozdział VI - Aktor, któremu nie podobała się jego kwestia



                 Hermiona z westchnieniem opadła na miękką pościel. Była potwornie zmęczona balem i – co gorsza – dręczącymi ją myślami. Miała wszystkiego kompletnie dość. Chciała uciszyć swój przeklęty mózg, który wciąż jak na złość przypominał jej o tym co zrobiła. Co prawda było to wspomnienie zamazane, jednak nie na tyle, by o nim zapomnieć.
                 Skuliła się na łóżku wytarła łzy w poduszkę. Chciała spać. Nie żeby była specjalnie śpiąca – pragnęła uciec od wszystkiego. Była głupia, że dała się naciągnąć na grę w butelkę. Ba! Była idiotką, bo w ogóle wzięła do ust alkohol. W Hogwarcie takie coś by nie przeszło. Powoli zaczęła dostrzegać różnicę między szkołami.
                 Ziewnęła, nie siląc się na zakrycie ust dłonią. Powieki w końcu same zaczęły jej się kleić, a wszystko przysłoniła mgiełka. Miała dziwny sen. Była w nim ubrana w mundurek slytherinu i stała razem z innymi uczniami domu węża na dziedzińcu, naprzeciwko Harrego i Rona. Czuła na sobie ich załamane spojrzenia. Nie byli źli, lecz załamani. To było jeszcze gorsze. Wpatrywała się w ich zrozpaczone twarze, na które jedna za drugą opadały krople deszczu. Chciała podejść w ich kierunku, lecz Draco położył jej rękę na ramieniu. Nie mogła się ruszyć, a jej przyjaciele zaczęli się oddalać.
                 Zerwała się z łóżka zlana potem. W dormitorium było już ciemno, lecz cicho, więc Hermion zorientowała się, że prawdopodobnie wszyscy zeszli na kolację. Ciekawe, czy wiedzieli, że już wróciła? Podeszła do lustra i poprawiła szybko wygląd. Mimo wszystko nie prezentowała się najlepiej. Stres robił swoje. Uśmiechnęła się na siłę i mimowolnie zeszła na dół, kierując się do Wielkiej Sali.

* * * *  *
                 - Natychmiast przestań! – Pięść Harrego z hukiem uderzyła w drewniany blat stołu Gryffindoru.
Ron spojrzał na przyjaciele wystraszony i o mało nie zakrztusił się jedzeniem, które właśnie przeżuwał. Kilka innych, ciekawskich osób zwróciło na nich uwagę.
- Hermiono, nie udawaj, że nic się nie stało.
- Jestem po prostu zmęczona – odparła dziewczyna, odwracając wzrok.
Włożyła łyżkę do budyniu i zaczęła go mieszać. Nie mogła się na niczym skupić.
                 - A słyszeliście, że Malfoy się zaręczył? – najmłodszy Wesley zaśmiał się, próbując rozluźnić atmosferę.
- Co? – zdziwiła się Gryfonka, po czym zarumieniła się, mając nadzieje, że nikt nie zauważył jej nagłego zainteresowania stanem cywilnym Draco.
- Z Marie – odparł rudzielec zdziwiony jej reakcją.
                 Marie była brązowowłosą ślizgonką z czwartej klasy. Nie wyglądała jednak raczej na taką, która podobała by się Malfoyowi. W przeciwieństwie do na przykład Pansy, była raczej spokojna, ładna i nie wulgarna. Jednak pochodziła z rodziny czarodziejów czystej krwi. Nie trzeba było długo zastanawiać się, by dojść do wniosku, że było to zaaranżowane zaręczyny. Draco zapewne mógł jedynie wybrać między nią, a blondynką poznaną w Durmstrangu.
                 Hermiona wzięła głęboki wdech. Wiedziała, że przez pewien czas będzie musiała grać przed przyjaciółmi. W końcu nie mogli się dowiedzieć. Zmusiła się do uśmiechu.
- No Ron, skoro czarodziejom czystej krwi wybierają dziewczyny, to ty z kim się ożenisz? Może z Pansy, w końcu nie ma w rodzinie mugoli. – zażartowała i odsunęła od siebie talerz.
Wstała i skierowała się do wyjścia, mimowolnie rzucając okiem na stół śliz gonów.

* * * *  *

                 Dziewczyna stanęła na palcach i zdjęła z półki egzemplarz żonglera. Normalnie nie czytała takich bzdur, jednak bardzo chciała zająć czymś mózg. Jednak gdy chciała już zejść do pokoju wspólnego wpadła na Fay.
- O, przepraszam – wydukała patrząc w dół.
- Nic się nie stało – koleżanka uśmiechnęła się do niej.
Hermiona już chciała ją wyminąć, gdy zauważyła na odsłoniętych dłoniach świeżą bliznę.
- Co ci się stało? – zapytała z troską.
- Nic – Gryfonka próbowała odejść, jednak została schwytana za rękę.
W okolicach nadgarstka miała wypalony kształt kotła.
- Umbridge.
- Co za… Ropucha! To niewyobrażalne!
- Zasłużyło mi się, nie powinnam warzyć eliksirów poza lekcjami…
- Coś nas łączy – Granger uśmiechnęła się smutno – chodź ze mną do McGonagall, na pewno da ci jakąś maść czy coś.
- Dzięki, ale tu nic nie pomoże. Wiesz, że Landryna nie jest taka głupia.
- Niedługo Dumbledore wróci i…
- On nie wróci.
- Co ty gadasz, przecież to Dumbledore!
- Właśnie. Oni wiedzą, że jeśli się go nie pozbędą, to on nie pozwoli im na to wszystko.
- Co masz na myśli? – Hermiona pobladła.
- Dokładnie to, co powiedziałam. Dyrektorowi grozi śmierć.
- To przecież ministerstwo!
Dziewczyny usiadły na łóżku.
- Teraz mamy samych wrogów.

* * * * *
                 Nietoperza postać rzuciła się na mokrą trawę, pozwalając krwi mieszać się z kroplami deszczu. Mężczyzna dobrze wiedział, że zdobycie pierścienia nie mogło być takie proste. Coś musiało się stać. I stało się. Gdy tylko dotknął czerwonego kamienia, ten zaostrzył się i ugodził go w palec. Zaraz potem widok zasłonił mu kłęb dymu, spadający z sufitu wraz z odłamkami cegieł i kawałków szkła. Niemogący wymówić zaklęcia czarodziej był bezbronny i ledwie zdążył pochwycić atakującą go wciąż biżuterie. Chwilę później znajdował się już na świeżym powietrzu i z radością powitał powrót umiejętności mówienia. Łapczywie wciągał powietrze do płuc, wyciągając jednocześnie zza peleryny różdżkę.
                 Zasklepienie ran nie zajęło mu zbyt wiele czasu, choć był pewien, że nie raz jeszcze będą mu one krwawić. To cena, którą musi zapłacić. Inaczej się nie da. Mimo zwycięstwa na twarzy mężczyzny nie pojawił się uśmiech. Robił po prostu to, co słuszne. Jemu nie zależało, a przynajmniej tak sobie wmawiał.
- Dla ciebie – wymamrotał, wyciągając z kieszeni małą flaszkę.
Odkorkował ją i wylał zawartość na pierścień, położony na trawie. Rośliny natychmiast poczerniały, a przedmiot powoli zaczął się topić. Po okolicy rozniósł się cichy, lecz wszechobecny jęk bólu, jak gdyby czerwony kamień miał duszę.

* * * * *

                 Harry obudził się zlany potem. Był środek nocy i wszyscy smacznie spali. Nie obudził ich więc. Nie krzyczał przez sen, a blizna piekła go niemiłosiernie. W uszach dzwoniło mu, jak gdyby ktoś przed chwilą głośno do niego krzyknął. Chłopak poczuł, że Voldemort się boi. Ktoś go skrzywdził.