Etykiety

  • 1 (1)
  • 2 (1)
  • 3 (1)
  • 4 (1)
  • 5 (1)
  • 6 (1)
  • 7 (1)
  • 8 (1)
  • 9 (1)

piątek, 22 marca 2013

Rozdział V - Początek burzy



          Odziana w czarny płaszcz postać, przemierzała kamienistą drogę, otoczoną sosnowym borem. Wydawało się, że owy człowiek unosi się wręcz w powietrzu. Przypadkowy widz pomyślałby, że oto stoi przed nim stwór rodem z horrorów – wampir. Nietoperz. Peleryna łopotała na silnym wietrze, przylegając czasem do wąskich, choć typowo męskich ramion.
          Niebo przeszyła długa błyskawica i natychmiast z ciemnych chmur lunął na ziemię ostry deszcz. Wielkie krople zlewały się w błotniste kałuże, w które tylko czekały na jakieś nieostrożne nogi. Mężczyzna jednak tylko się skrzywił słysząc grzmot i przyśpieszył. W ciemnościach zauważył już zarysy ruiny, będącej zapewne wiek temu czyimś całkiem przyzwoitym domem. Z każdym krokiem o dziwo odczuwał coraz większy niepokój, który zdawał się, chcieć odepchnął go jak najdalej od zniszczonego budynku. To jednakże nie był strach – był tego pewny – tylko aura czarnej magii, dająca bardzo dobrą iluzję paniki.
          Wreszcie stanął przed swym celem i walcząc z mimowolnym drżeniem rąk, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni peleryny podłużny, oszlifowany patyk.
- Lumos – powiedział, jednocześnie wystawiając go przed siebie.
Koniec różdżki zaświecił delikatnym światłem, oświetlając porośnięte ciemnozielonym mchem mury. Czarodziej wziął głęboki wdech, delektując się orzeźwiającym, nocnym powietrzem, by uspokoić zestresowane ciało. W końcu pewnym krokiem wszedł do środka. Nagle wszystko umilkło – nie tylko nie słyszał myszy, których się tu spodziewał, ale nawet odgłosy deszczu gdzieś zniknęły.
          Otworzył usta, chcąc wymówić magiczną formułkę, lecz głos uwiązł mu w gardle. Zaklęcie wyciszające. Zaskakująco silne. Bezgłośne użycie różdżki też okazało się kiepskim pomysłem. W tamtym miejscu w ogóle nie dało się używać zaklęć. Mężczyzna podziękował losowi, że przynajmniej magia użyta wcześniej działa.
          Rozejrzał się po pierwszym pomieszczeniu. Było zawalone stertami gruzu, odłamkami szkła i doszczętnie zniszczonymi meblami. Ostatni raz ktoś musiał tam być wiele lat temu. Lub chciał, żeby na to wyglądało. Nagle zauważył w kącie mały etażerkę, na której stała srebra szkatułka. Czy to może być…? Czy to nie za łatwe…?

* * * * *
                 Hermiona całe popołudnie spędziła sama, leżąc w małym szpitaliku Durmstrangu, odwiedzana tylko przez jasnowłosą pielęgniarkę, która owszem mówiła do niej, lecz w skandynawskim języku, zupełnie nie zrozumiałym dla angielki. Jednak dziewczyna nie przejmowała się tym zbytnio. Najbardziej dręczyły ją słowa Dracona. Co zrobiła? Co do cholery zrobiła? Zdenerwowana, miętoliła w rękach kawałek pościeli, pewna, że jeśli nie rozwiąże tej okropnej zagadki, to zrobi dziurę w poszwie.
                 Wybawienie zjawiło się zaraz po obiedzie. Krum stanął w drzwiach, uśmiechając się do niej szelmowsko.
- Hermina, masz się już lepiej?
- Euh… Tak… - zaczęła, lekko się jąkając – Victor, powiesz mi co ja… Co ja wczoraj…
Chłopak pokazał jej swe białe zęby i oparł się o framugę.
- Nie pamitasz, co później wymyśliałaś?
                 Nagle wszystko jej się przypomniało. Z wrażenia aż zakręciło jej się w głowie i o mało nie zasłabła. Jej gość szybko stanął przy niej, po czym ułożył ją w łóżku i ucałował w czoło.
- Ja musieć już wracać do domu – pożegnał się.
                 Gryfonka natomiast leżała, wpatrując się tępo w sufit. To ona we własnej osobie zaproponowała kolegom Kruma grę w butelkę i to ona ją wcześniej częściowo opróżniła. Przypomniała sobie większość zadań, jakie dostała i pytań, na które musiała odpowiedzieć. Czy jest dziewicą, jaki kolor bielizny nosi, jaki jest jej fetysz. Poczerwieniała na samą myśl. Jednak zrobiła coś o wiele gorszego. Coś, za co ni Harry i Ron nie chcieli by jej znać, gdyby o tym wiedzieli. Powoli zbliżyła opuszki palców do ust. Całowała się z Draco. Siadła mu na kolanach, dotykała swoimi jego warg i w końcu wsadziła mu język do ust.
                 Z jej oczu zaczęły płynąć łzy. To wciąż nie był koniec. Później chwyciła go za rękę i wyprowadziła go – przy głośnych wiwatach kolegów Victora – z sali, w której grali do niezajmowanego przez nikogo zaplecza. Gdyby szczęśliwym trafem losu nie uderzyła się w otwieraną tablicę, to nie była by już dziewicą. Przeżyłaby swój pierwszy raz z Malfoyem.
                 Zakrył twarz dłonią, tłumiąc cichy szloch. Była tak blisko od tragedii. O mały włos nie wylądowała w łóżku ze śliz gonem, synem śmierciożercy. Straszne jak alkohol potrafi zjednywać ludzi, którzy normalnie się nienawidzą. Wytarła łzy o kołdrę. Wiedziała co ma robić. Ona nic nie pamięta.
                 Godzinę później zjawił się u niej Draco i beznamiętnie obwieścił:
- Wracamy, szlamo.
Hermiona była pewna, że on dobrze wie, co stało się poprzedniej nocy, jednak był dobry aktorem. Pierwszy raz w życiu nie miała mu tego za złe. Mieli wspólny cel ten pierwszy raz w życiu. Skąd jednak mieli wiedzieć, że nie był ostatni?

piątek, 15 marca 2013

Rozdział IV - Bąbelki w kieliszku



            Harry szturchnął Rona łokciem, by ten wreszcie zamknął usta, które otworzył, zdumiony wyglądem Hermiony. Jak się okazało Bal Bożonarodzeniowy nie był pojedynczym przypadkiem – dziewczyna ta potrafiła naprawdę pięknie wyglądać, jeśli tylko chciała. Ubrana była w pomarańczową sukienkę do kolan, z szerokim, ciemnym paskiem w talii, bez rękawów. Może nie był to strój całkiem odpowiedni – jednak Ginny miała inne zdanie – ale Gryfonka wyglądała w nim naprawdę doskonale. Nie za duży dekolt ładnie prezentował jej walory, na które kaskadami opadały kasztanowe loki.
          - Chyba jednak mieliście rację – zaśmiała się i okręciła dookoła własnej osi – może będę się dobrze bawić.
Jej przyjaciele uśmiechnęli się do niej, zadowoleni, że tak łatwo było wpoić jej trochę radości z życia, co zwykle nie było łatwym zadaniem. Ron westchnął jeszcze nieco poirytowany faktem, że spędzi ona cały wieczór z Krumem. Kogo jak kogo, ale jego nie lubił z całego serca. Tylko Malfoy był przed nim.
          Hermiona przytuliła jeszcze chłopaków i wyszła z Pokoju Wspólnego, a następnie wręcz zbiegła ze schodów, gdy nagle zauważyła czekającego na nią przed wyjściem blondyna. Chcąc, nie chcąc, musiała przyznać, że wyglądał on naprawdę dobrze. Ubrany był w szary garnitur, który ładnie współgrał z jego oczami, a na białą koszulę opadały kosmyki jasnych włosów.
- Ileż można czekać, Granger? – prychnął – Sukienka nic nie zmieni, bo i tak zawsze będziesz szlamą.
          Gryfonka poczerwieniała ze złości. Czy on zawsze musi wszystko zepsuć?
- Ty natomiast nawet w największych szmatach będziesz się zachowywał jak rozpieszczony księciunio – odpłaciła, zadzierając piegowaty nos.
- Najważniejsze to zawsze być sobą, nieprawdaż – uśmiechnął się cynicznie, po czym szybko na jego twarzy pojawił się kamienny wyraz – idziemy.
Nie czekając na towarzyszkę, ruszył w kierunku drzwi wyjściowych, które na jego widok otworzyły się ze skrzypieniem. Wszedł na zasłany opadłymi liśćmi dziedziniec i stanął na jego środku. Kasztanowłosa podążyła za nim, spojrzawszy na zasłonięte chmurami niebo. Mżyło, jednak nie bała się o swoją fryzurę, wierząc w zdolności siostry Rona. Stanęła metr od Dracona i posłała doń oczekujące spojrzenie. Ten westchnął ze słyszalnym lekkim obrzydzeniem.
- Chwyć mój zegarek. – Mówiąc to, podwinął rękaw marynarki, ukazując małe dzieło zegarmistrzowskiej sztuki.
          Hermiona opieszale zbliżała dłoń do ozdoby Dracona, by w końcu poczuć opuszkiem palca jej zimną taflę. Aż przeszły ją dreszcze, choć wcześniej stała chwilę w krótkiej sukience w deszczu. Parę sekund później poczuła uścisk w okolicach pępka i zamknęła oczy, by złagodzić lekko nieprzyjemne uczucie. Nienawidziła świstoklików.

* * * * *

                 Gryfonka ziewnęła, zasłaniając usta dłonią. Było grubo po północy, a bal trwał w najlepsze. Znużona przyglądała się Draconowi tańczącemu z jakąś jasnowłosą czarodziejką, z którą ponoć państwo Malfoy chcieli zeswatać syna. Blondyn nie wyglądał na zadowolonego. Tańczył beznamiętnie, odwracając wzrok do partnerki, zagadującej go co chwila ze swym szwedzkim akcentem.
                 Hermiona czekała z niecierpliwością na Victora, z którym spędziła praktycznie cały wieczór na parkiecie, ale zaraz po dwunastej zniknął, by – jak to sam określił – coś załatwić. Od tamtej pory cierpiała ona na niewyobrażalną nudę. Naprawdę wcześniej nie miała pojęcie, że czarodzieje przez to, iż nie chodzą do zwykłych szkół, mają marne szanse na zostanie lingwistami. Praktycznie nikt nie mówił tam dobrze po angielsku, a sama również pamiętała zaledwie kilka zdań po francusku. Niewystarczająco na ciekawą rozmowę. Westchnęła. A wystarczyłoby rzucenie prostego zaklęcia, jednak Umbridge kategorycznie zakazała jej i Ślizgonowi zabrania ze sobą różdżek. Jak się okazała później, tylko nauczyciele z Durmstrangu mogli korzystać z nich w czasie uroczystości.
                 Sięgnęła po jedno z ciastek, leżących na kryształowej paterze i ugryzła kawałek. Było całkiem smaczne, lecz okropnie słodkie. Nie spodziewała się tego. Właściwie w ogóle całokształt europejskiej szkoły magii był dla niej zaskoczeniem. Wspominając poprzedniego Karkarowa, nie myślała, że Durmstrang może być tylko nieco mroczniejszą wersją Hogwartu. Zwróciła wzrok ku tańczącym parom z całego świata. Może jej stereotypy były tylko winą poprzedniego dyrektora?
                 W końcu zobaczyła Kruma, przepychającego się przez tańczących. Podszedł do niej z uśmiechem i chwycił ją za rękę.
- Choć, pójdziem się jeszcze lepiej zabawiać – powiedział, nie przestając się szczerzyć.
- A można? – zapytała, zaskoczona.
- I tak już jestem abso… Abso… Skończyłem szkołę.
- Faktycznie – odparła z wahaniem.
Mozolnie przepychali się przez tłum, aż w końcu wydostali się na ciemny korytarz. Ledwie zdążyli przejść kilka kroków, a usłyszeli głos Malfoya.
- Idę z wami.
- Nie! – zaprotestowali równocześnie.
Blondyn uśmiechnął się nieco złowieszczo.
- Dolores nie byłaby…
- Dobra! – przerwała mu wściekła Hermiona.
- A powidz mi, czy twój kolega umi pić? – zadał pytanie Victor.

* * * * *
          Dziewczyna powoli otwierała oczy, bolące od jasnego światła. W końcu obraz przestał się jej rozmazywać i zobaczyła nad sobą biały sufit. Próbowała wstać, jednak głową bolała ją niemiłosiernie. Gdy zbliżyła do niej rękę, poczuła chropowatą strukturę bandaży.
- Tak kończą szlamy po przyjęciach – usłyszała kpiący głos Dracona.
Siedział na łóżku obok i spoglądał na nią ze spokojną miną Snape’a.
- Gdzie ja jestem? – zapytała nieprzytomnie, próbując podnieść się.
- W skrzydle szpitalnym Durmstrangu. – Chłopak poprawił zgarnął włosy z czoła.
- Co się wczoraj wstało? – kontynuowała wypytywanie.
- Ty… Nic nie pamiętasz? – mówił z wyraźną ulgą
- Co miałabym pamiętać?! – Rozgniewała się.
- Nie jesteś warta tej wiedzy – Malfoy szybko opanował się, choć jego twarz wciąż była czerwona.
          Wstał i wyszedł, pogwizdując sobie pod nosem. Hermiona została sama z tysiącem pytań. Co takiego zrobiła? Czemu Draco nie chce, by ona o tym pamiętała?

piątek, 8 marca 2013

Rozdział III - I tak źle i tak niedobrze



Nieśmiało zapukała do dyrektorskiego gabinetu, a usłyszawszy przeciągane „proszę”, nacisnęła klamkę i drżąc na całym ciele, weszła do środka. Przywitały ją dziesiątki kocich oczu, wpatrujące się w nią z zaciekawieniem. Kociątka skakały z jednego, do drugiego porcelanowego talerza, bawiły się kłębkami wełny, drzemały w koszykach lub wystawiały jedną łapkę do góry, jakby próbując zeskoczyć ze ściennej ozdoby. Hermiona stwierdziła jednak, że Krzywołapek jest od nich stokroć sympatyczniejszy.
                 Potem skierowała wzrok na ciężkie, lukrowo-różowe zasłony, sięgające okrągłego dywanu tegoż samego koloru. Dopiero na samym końcu zauważyła Umbridge, która uśmiechała się do niej sztucznie, zza różanego biurka, zakrytego koronkami. Przełknęła ślinę, zlękniona możliwymi konsekwencjami uderzenia Malfoya. Blada jak trup, pomyślała, że jeśli wyrzucą ją ze szkoły, to nie będzie dla niej żadne zaskoczenie.
- Słyszałam moja kochana, że wciąż korespondujesz z panem Krumem, nieprawdaż?
Gryfonka pokiwała głową i odetchnęła z ulgą, a jej twarz nabrała normalnych kolorów.
- Tak, pani pro… Dyrektor – wyjąkała i poprawiła się niechętnie.
Mimo wszystko Landryna nie zasłużyła sobie na ten tytuł.
                 - Dostaliśmy informację, że zostałaś zaproszona na coroczne święto Durmstrangu. – Nie przestawała się szczerzyć. – Właściwie mieliśmy wysłać na uroczystość jako reprezentanta Hogwartu pana Malfoya, ale w takim wypadku pojedziecie oboje.
Dziewczyna na powrót pobladła i przygryzła wargi. Gorzej być nie mogło.
- Jeśli to problem, to mogę nie jechać – wyszeptała pierwszą rzecz, jaka przyszła jej do głowy.
- Ależ to żaden problem. Prawda, panie Draco?
- Oczywiście, pani dyrektor.
                 Hermiona wzdrygnęła się, słysząc głos Ślizgona. Nie miała pojęcie, że ten stoi tuż za nią. Obdarzyła go wściekłym spojrzeniem, mruknęła do Umbridge pożegnanie i wypadła z jej gabinetu jak oparzona.
*  *  *  * *

                 Gryfonka cisnęła z całej siły kamyk do wody, burząc po raz kolejny spokój jeziora i budząc podmorskie istoty, o których pewnie nikt nawet nie miał pojęcia. Właściwie chciała popuszczać kaczki, ale jak to określiła, trochę jej to nie szło. Była zła i lekko przestraszona. Dlaczego Malfoy zgodził się tak szybko? Dlaczego Umbridge zgodziła się tak szybko? Nie miała najmniejszych wątpliwości, że mają w związku z nią jakiś plan i zemsta niedługo ją dosięgnie.
                 Usiadła zrozpaczona na dużym głazie i schowała twarz w dłoniach. Wkrótce po jej policzkach zaczęły spływać słone krople, mocząc jej szatę – zapomniała ubrać kurtki. Cholerna pycha! Mogła po prostu iść wtedy do dyrektorki i odbyć należną karę. Przynajmniej wiedziałby, co ją czeka, a w tym wypadku wszystko było możliwe. Wzięła spazmatyczny oddech i wytarła łzy rękawem. Spojrzała na nieruchomą już taflę jeziora, nad którą zachodziło złociste słońce, nadając wodzie niezliczonych odcieni czerwieni, różu i złotego.
                 Nagle usłyszała czyjeś kroki i zobaczyła Harrego oraz Rona. Szybko stanęli obok niej, bez skrępowania patrząc na zaczerwienioną od płaczu twarz.
- Co się stało? – zapytali prawie równocześnie.
- Nic – wychlipała, kolejną fazę histerii – zupełnie nic.
Przyjaciele nie strzępili więcej języka, tylko przytulili ją, pozwalając jej wypłakać się w ich szaty.
- Spotkaliśmy Umbridge i kazała ci powiedzieć, że TO jest jutro, ale nie wiem, o co jej chodziło – powiedział po chwili Ron, odrywając się od przyjaciółki.
- Już? – zapytała retorycznie, wbijając wzrok we własne paznokcie.
- Ale wiesz, o czym ona mówiła? – Czarnowłosy zmarszczył czoło i przysiadł koło dziewczyny.
                 Hermiona streściła im całą historię, rumieniąc się ze wstydu.
- Naprawdę znów uderzyłaś Malfoya? Chciałbym to zobaczyć! – zaśmiał się Ron.
- To wcale nie jest śmieszne! – oburzyła się i odwróciła głowę w kierunku zamku.
- Nie możesz od razu zakładać najgorszego.
- Ale…
- Ale może będziesz się dobrze bawić?
- Ale…
- Ale może jesteś wielką pesymistką?
- Ale…
- Ale wyobraź sobie jaką frajdę będzie miała Ginny, podczas pomagania ci w wyborze sukni – Harry puścił jej oczko.
- Może masz rację.
                 Gryfonka zerwała się i uśmiechnęła się.
- Idę jej o tym powiedzieć.
Natychmiast zaczęła biegnąć w kierunku zamku, podskakując co chwila.
- Nie sądzisz, że to dziwne? – Ron odprowadzał ją wzrokiem.
- Co?
- Że od razu poprawił się jej humor.
- Wiesz, dziewczyny są dziwne.
- Masz rację stary.

* * * * *

          Długi, zielony wąż prześlizgnął się po drewnianej podłodze i zatrzymał się przed kominkiem, by wygrzać zziębnięte od deszczu ciało. Postać siedząca na skórzanym fotelu poruszyła się nieznacznie i obdarzyła gada troskliwym spojrzeniem. Mężczyznę od dłuższego czasu dręczyło złe przeczucie, jakby coś uciskało jego duszę, sprawdzając jej wytrzymałość. A może to wina wilgotnej chaty na bezludziu? Nie, to nie mogło być to. Coś było nie tak.
- Wiesz Nagini? Ktoś na nas poluje.

poniedziałek, 4 marca 2013

Rozdział II - Veni, vidi, vici



          Hermiona wręcz wbiegła do Pokoju Wspólnego i spojrzała za siebie, jakby chcąc sprawdzić, czy Gruba Dama szczelnie zamknęła wejście. Oszołomiona własnym zachowaniem, skuliła się na fotelu naprzeciw kamiennego kominka, w którym wciąż tlił się jasnopomarańczowy płomień. Wpatrywała się uparcie w dogasający ogień, próbując zebrać myśli.
          Uderzyła Malfoya. Pobladła i wbiła paznokcie w skórę dłoni. Nie od dziś było wiadomo, że blondyn ma u Umbridge spec jalne względy, co nie wróżyło dla niej niczego dobrego, tym bardziej, że Różowa Landrynka i tak jej nie lubiła. Ale spoliczkowała Malfoya. Uśmiechnęła się wpierw lekko, a po sekundzie już triumfalnie. Znów pokazała mu, że oprócz tego, iż nauka szła jej łatwo, to miała również inne zalety.
          - Hermiono? – Odwróciła się na dźwięk dobrze znanego głosu.
Nawet w słabym świetle blizna na czole czarnowłosego chłopaka rzucała się w oczy.
- Harry, czemu nie śpisz? – rzuciła, modląc się, żeby on nie wypytywał jej, co robi w salonie w środku nocy.
- A ty? – zapytał, jakby czytając jej w myślach – znów byłaś u kuchennych skrzatów, co nie? -  wygiął przyjaźnie usta.
- Taaak – odparła, nie wysilając się na kłamstwo.
- Mi również nie podoba się ich los, ale na razie nie możemy tego zmienić, nie zamartwiaj się tym teraz, tylko idź spać.
Gryfonka odetchnęła z ulgą. Jej przyjaciel sam odpowiedział sobie na swoje pytania i nie zamierzała wyprowadzać go z błędu.

* * * * *
             - To niesprawiedliwe! – wrzasnął Ron, rzucając torbę z książkami na podłogę – przecież Snape dobrze wiedział, że Malfoy ze swoimi gorylami, zrobili dużo gorszy eliksir od naszego.
- Podnieś to natychmiast! – Hermionie udzielił się jego nastrój.
Rudzielec posłusznie schylił się i podniósł swój dobytek.
- A tyś co taka nerwowa? – prychnął.
- Bo niszczysz podręczniki! – ofuknęła go i odwróciła wzrok.
            Przez całą lekcje czuła, jak każdy jej najdrobniejszy nawet ruch jest bacznie śledzony przez jasnoszare oczy Ślizgona. Trudno było stwierdzić, o co mu dokładnie chodziło, ale w jego spojrzeniu fascynacja mieszała się z nienawiścią. Była przekonana, że Draco właśnie zastanawia się, jak mógł pozwolić takiej szlamie jak ona, spoliczkować się. Pomimo tego, że Snape nie docenił jej na eliksirach, to właśnie ona cicho triumfowała tego dnia, a przynajmniej nad jedną osobą. Właściwie myślała nad tym, czy nie rozpowiedzieć tej historii wszystkim, ale jednak wizja niepewnego Malfoya, który zastanawia się, kto zna ich sekret, była dużo ciekawsza i dla niego prawdopodobnie gorsza.
          Z zamyślenia wyrwał ją cichy jęk, siedzącego wraz z nimi na schodach Harrego.
- Wszystko w porządku, stary? – Ron wyglądał na przejętego oraz zestresowanego.
- Od wczoraj często mnie boli.
- Powinieneś powiedzieć o tym jakiemuś nauczycielowi. – Hermiona zgarnęła włosy z jego czoła, jakby mając nadzieje, że to mu przyniesie ulgę.
- Umbridge czy Snape’owi? – Harry zaśmiał się ironicznie, a wkrótce dołączyli do niego przyjaciele.
          Nagle usłyszeli donośny trzepot skrzydeł i na korytarzu pojawił się niewiadomo skąd, wielki, szary puchacz, przelatujący nad głowami zdezorientowanych uczniów. W swych silnych szponach trzymał list. Ptak usiadł na kolanach zdziwionej Hermiony i wystawił nóżkę, podając jej przesyłkę. Dziewczyna z wahaniem rozwiązała błękitną wstążeczkę, a następnie rozerwała kopertę, wyciągając niewielką, kremową kartkę. Sowa mrugnęła kilka razy i machnęła skrzydłami, po czym odleciała, odprowadzona ciekawskimi spojrzeniami gapiów. Natomiast Gryfonka od razu rozpoznała od kogo dostała wiadomość. Wzięła swoją torbę i pobiegła w dół schodami, zostawiając chłopaków bez wyjaśnień.

* * * * *

Powoli szło jej odszyfrowywanie każde literki w wiadomości, która okazała się dla niej totalnym zaskoczeniem.
Droga Hermiono!

Wiem, że między nami bywało różnie,
ale byłbym zaszczycony, gdybyś została
moją partnerką na balu z okazji święta
Durmstrangu. Już załatwiłem wszystko
z twoją dyrekcją, więc nie będziesz
mieć żadnych problemów.
                                Victor Krum
         
          Hermiona od razu zwróciła uwagę na brak jakichkolwiek błędów, co musiało świadczyć o tym, że ktoś pomógł mu ten list napisać, bo Krum miewał często problemy z angielskim zarówno mówionym jak i pisanym.
          Jednak nie miała pojęcia jak postąpić. Z jednej strony chłopak ten irytował ją nieco, lecz wizja każdej sekundy spędzonej z dala od Różowej Landrynki wydawała jej się wybawieniem. Westchnęła, wdychając zapach starych książek, który kojarzył jej się z czasami, w których jeszcze nie miała pojęcia o czarach. Wtedy to one były jej magią.
          Sięgnęła do najbliższego regału i zdjęła z niego jeden z dziesiątek tomów, a potem otworzyła go na losowej stronie.
- Oczywiście, że powinniście to zrobić – przeczytała na głos.

* * * * *

    Wyszła z biblioteki w szampańskim nastroju, zdecydowana na udział w uroczystości. Wręcz w podskokach zmierzała do Pokoju Wspólnego, gdy niespodziewanie wpadła na Malfoya. Ten nie wyglądał już na wystraszonego, czy zdezorientowanego. Wręcz przeciwnie – uśmiechał się jak zwycięzca.
- Granger, Umbridge cię szuka.