Odziana w czarny płaszcz postać, przemierzała kamienistą
drogę, otoczoną sosnowym borem. Wydawało się, że owy człowiek unosi się wręcz w
powietrzu. Przypadkowy widz pomyślałby, że oto stoi przed nim stwór rodem z
horrorów – wampir. Nietoperz. Peleryna łopotała na silnym wietrze, przylegając
czasem do wąskich, choć typowo męskich ramion.
Niebo przeszyła
długa błyskawica i natychmiast z ciemnych chmur lunął na ziemię ostry deszcz.
Wielkie krople zlewały się w błotniste kałuże, w które tylko czekały na jakieś
nieostrożne nogi. Mężczyzna jednak tylko się skrzywił słysząc grzmot i
przyśpieszył. W ciemnościach zauważył już zarysy ruiny, będącej zapewne wiek
temu czyimś całkiem przyzwoitym domem. Z każdym krokiem o dziwo odczuwał coraz
większy niepokój, który zdawał się, chcieć odepchnął go jak najdalej od
zniszczonego budynku. To jednakże nie był strach – był tego pewny – tylko aura
czarnej magii, dająca bardzo dobrą iluzję paniki.
Wreszcie
stanął przed swym celem i walcząc z mimowolnym drżeniem rąk, wyciągnął z
wewnętrznej kieszeni peleryny podłużny, oszlifowany patyk.
- Lumos – powiedział, jednocześnie wystawiając go przed
siebie.
Koniec różdżki zaświecił delikatnym światłem, oświetlając
porośnięte ciemnozielonym mchem mury. Czarodziej wziął głęboki wdech,
delektując się orzeźwiającym, nocnym powietrzem, by uspokoić zestresowane
ciało. W końcu pewnym krokiem wszedł do środka. Nagle wszystko umilkło – nie
tylko nie słyszał myszy, których się tu spodziewał, ale nawet odgłosy deszczu gdzieś
zniknęły.
Otworzył
usta, chcąc wymówić magiczną formułkę, lecz głos uwiązł mu w gardle. Zaklęcie
wyciszające. Zaskakująco silne. Bezgłośne użycie różdżki też okazało się kiepskim
pomysłem. W tamtym miejscu w ogóle nie dało się używać zaklęć. Mężczyzna
podziękował losowi, że przynajmniej magia użyta wcześniej działa.
Rozejrzał się
po pierwszym pomieszczeniu. Było zawalone stertami gruzu, odłamkami szkła i
doszczętnie zniszczonymi meblami. Ostatni raz ktoś musiał tam być wiele lat
temu. Lub chciał, żeby na to wyglądało. Nagle zauważył w kącie mały etażerkę,
na której stała srebra szkatułka. Czy to może być…? Czy to nie za łatwe…?
* * * * *
Hermiona
całe popołudnie spędziła sama, leżąc w małym szpitaliku Durmstrangu, odwiedzana
tylko przez jasnowłosą pielęgniarkę, która owszem mówiła do niej, lecz w
skandynawskim języku, zupełnie nie zrozumiałym dla angielki. Jednak dziewczyna
nie przejmowała się tym zbytnio. Najbardziej dręczyły ją słowa Dracona. Co
zrobiła? Co do cholery zrobiła? Zdenerwowana, miętoliła w rękach kawałek
pościeli, pewna, że jeśli nie rozwiąże tej okropnej zagadki, to zrobi dziurę w
poszwie.
Wybawienie
zjawiło się zaraz po obiedzie. Krum stanął w drzwiach, uśmiechając się do niej
szelmowsko.
- Hermina, masz się już lepiej?
- Euh… Tak… - zaczęła, lekko się jąkając – Victor, powiesz
mi co ja… Co ja wczoraj…
Chłopak pokazał jej swe białe zęby i oparł się o framugę.
- Nie pamitasz, co później wymyśliałaś?
Nagle
wszystko jej się przypomniało. Z wrażenia aż zakręciło jej się w głowie i o
mało nie zasłabła. Jej gość szybko stanął przy niej, po czym ułożył ją w łóżku
i ucałował w czoło.
- Ja musieć już wracać do domu – pożegnał się.
Gryfonka
natomiast leżała, wpatrując się tępo w sufit. To ona we własnej osobie
zaproponowała kolegom Kruma grę w butelkę i to ona ją wcześniej częściowo
opróżniła. Przypomniała sobie większość zadań, jakie dostała i pytań, na które
musiała odpowiedzieć. Czy jest dziewicą, jaki kolor bielizny nosi, jaki jest
jej fetysz. Poczerwieniała na samą myśl. Jednak zrobiła coś o wiele gorszego.
Coś, za co ni Harry i Ron nie chcieli by jej znać, gdyby o tym wiedzieli. Powoli
zbliżyła opuszki palców do ust. Całowała się z Draco. Siadła mu na kolanach,
dotykała swoimi jego warg i w końcu wsadziła mu język do ust.
Z jej
oczu zaczęły płynąć łzy. To wciąż nie był koniec. Później chwyciła go za rękę i
wyprowadziła go – przy głośnych wiwatach kolegów Victora – z sali, w której
grali do niezajmowanego przez nikogo zaplecza. Gdyby szczęśliwym trafem losu
nie uderzyła się w otwieraną tablicę, to nie była by już dziewicą. Przeżyłaby
swój pierwszy raz z Malfoyem.
Zakrył
twarz dłonią, tłumiąc cichy szloch. Była tak blisko od tragedii. O mały włos
nie wylądowała w łóżku ze śliz gonem, synem śmierciożercy. Straszne jak alkohol
potrafi zjednywać ludzi, którzy normalnie się nienawidzą. Wytarła łzy o kołdrę.
Wiedziała co ma robić. Ona nic nie pamięta.
Godzinę
później zjawił się u niej Draco i beznamiętnie obwieścił:
- Wracamy, szlamo.
Hermiona była pewna, że on dobrze wie, co stało się
poprzedniej nocy, jednak był dobry aktorem. Pierwszy raz w życiu nie miała mu
tego za złe. Mieli wspólny cel ten pierwszy raz w życiu. Skąd jednak mieli
wiedzieć, że nie był ostatni?