Etykiety

  • 1 (1)
  • 2 (1)
  • 3 (1)
  • 4 (1)
  • 5 (1)
  • 6 (1)
  • 7 (1)
  • 8 (1)
  • 9 (1)

wtorek, 14 maja 2013

Rozdział VII - Słusznie, słuszniej, najsłuszniej

Po pierwsze, dziękuję wszystkim za komentarze. To naprawdę motywuję. Dziękuję za opinie na temat mojego stylu. Nie jest (jeszcze ;)) wysokich lotów, ale trochę pracy włożyłam w niego i wiele niemiłych komentarzy usłyszałam na początku. Ale trzeba pisać i tak, więc zapraszam innych do pisania (komentarzy też) ;D



                 Postać siedząca w bordowym, eleganckim fotelu, zacisnęła palce na hebanowym podłokietniku. Blada twarz stała się jeszcze bielsza, a wąskie usta zamieniły się w krótką kreskę. Trzeba było działać niezwłocznie, nim zginie reszta, nim straci siły. Z dnia na dzień odczuwał coraz większy ból. Po raz pierwszy to on był zwierzyną, a nie myśliwym. Została tylko Nagini. Ktoś zniszczył resztę. Ktoś odkrył jego sekret. Mężczyzna zapomniał już, że posiadanie ciała, wiąże się z nieprzyjemnymi uczuciami. Nienawidził ich. Był nieśmiertelny. Jak mógł się poddawać fizycznym słabością? Wziął głęboki wdech, rozkoszując się zapachem kurzu i pajęczyn. Wysilił się na krzywy uśmiech, słysząc kroki na marmurowych schodach.
                 Panicz Malfoy we własnej osobie. Doprawy irytujący bachor, nie mający do niego żadnego szacunku. Stanął przed Czarnym Panem i ukłonił się nisko, lecz jego kamienna twarz niczego nie wyrażała. A przynajmniej na pewno nie strach czy uległość. W najlepszym wypadku znudzenie.
- Draco, dzisiaj jest twój szczęśliwy dzień – zaczął powoli siedzący, lekko sycząc – rodzice będą z ciebie dumni. Masz coś dla mnie zrobić, zabić pewną brudną szlamę.
Voldemort  uśmiechnął się, zadowolony z siebie. Jednocześnie osłabi Pottera, utemperuje blondyna i oczyści nieco świata z brudu.
- Jak się nazywa?
- Granger. Hermiona Granger.
                 Oczy chłopaka rozszerzyły się nieznacznie i niezauważalnie wręcz, choć jego twarz pozostała kamienna. Skłonił się jeszcze raz.
- To będzie dla mnie czysta przyjemność.

*****

                 Marie wtuliła się w wielką poduchę, leżącą na jej zielonej pościeli. Pansy dała jej porządnie we znaki. Z zazdrości rzecz jasna. Młoda narzeczona stała się obiektem nie tylko pozytywnego zainteresowania, ale i zawiści ze strony fanek blondwłosego ślizgona. Cóż, w ostatnich latach aranżowane małżeństwa stały się rzadkością, lecz niektóre szlachetne rody, wciąż praktykowały tę tradycje. Czysta krew to podstawa, a rodzina Saphire miała pod tym względem wysokie poważanie wśród czarodziei. Jednak historia rodu splamiona była przekleństwem. Każdy, kto chciał wziąć ślub z nieodpowiednią osobą, ginął w tajemniczych okolicznościach. Podobno tajemniczej.
                 Nagle w pokoju pojawiła się Nathalie. Była to niewysoka dziewczyna o wiecznie zadartym, piegowatym nosie i długich włosach.
- Widzę, że poszczęściło ci się – powitała się chłodno, udając lekko urażoną – myślę jednak, że gdyby Draco sam miał wybierać sobie żonę, to jego wybór padłby na kogoś innego.
Marie puściła tę uwagę mimo uszu. Jej przyjaciółka już taka była, lecz zdarzało się, że czasem można było na niej polegać.
- Poza tym, on już wrócił.
- Już? – zdziwiła się narzeczona chłopaka – szybko załatwił te rodzinne sprawy.
- Też byłam zaskoczona. Ale wyglądał jakoś dziwnie. Pewnie znów mu się dostało od ojca. Lucjusz jest naprawdę dziwny – Nathalie wzruszyła ramionami.

* * * * *

                 Draco usiadł na łóżku i ukrył twarz w dłoniach. Tydzień. Siedem dni. Sto sześćdziesiąt osiem godzin. Później Hermiona Granger miała być trupem. Zero jej ręki w górze, gdy nauczyciel zada pytanie, zero pouczającego tonu, zero kpin. Poczuł nieprzyjemny ucisk w żołądku. To, co ich łączyło, może i było jedynie pocałunkiem – i to po spożyciu znacznej ilości alkoholu – ale nie był w stanie, choćby wyobrazić sobie, jak ma to zrobić. Może nie był w stanie zabić nikogo?
                 Jednocześnie wiedział, ze jeśli nie on, to zrobi to ktoś inny. Ktoś, kto będzie się z nią bawił przed śmiercią, dziewczyna będzie konać powoli. Będzie błagać o mordercze zaklęcie. W oczach chłopaka stanęły łzy. Nie kochał gryfonki, lecz czuł do niej pewne przywiązanie. W końcu coś, cokolwiek ich łączyło. Nie mógł tak po prostu o tym zapomnieć.
                 Wziął głęboki wdech i rozmasował bolącą głowę. To jego obowiązek. Słuszny wybór. Linia najmniejszego oporu. Jednak zrobi to po swojemu. On musi umrzeć szczęśliwa, nie zdążywszy nawet zauważyć, kto był jej mordercą. Musi zdobyć jej zaufanie. Jej miłość.





3 komentarze:

  1. o wiecznie zadartym piegowatym nosie powiadasz ?

    OdpowiedzUsuń
  2. Super. ;) Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału! Życzę dalszej weny!

    OdpowiedzUsuń
  3. "-Draco, ty płaczesz? - jego wzrok powędrował od jej oczu, do dłoni i z powrotem.
    -Po prostu zrobiło się strasznie zimno - powiedział miękko."

    Po długim milczeniu, wracam w swoim stylu, aby dokończyć dzieła. Zapraszam i życzę przyjemnego czytania.

    Całusy
    twoja Never
    me-voir.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń