Etykiety

  • 1 (1)
  • 2 (1)
  • 3 (1)
  • 4 (1)
  • 5 (1)
  • 6 (1)
  • 7 (1)
  • 8 (1)
  • 9 (1)

wtorek, 21 maja 2013

Rozdział VIII - Kto miłości nie szuka, ten wpadnie w jej szpony

Długi rozdział. Nie wierzę. Udało się! *o*






                 Tafla jeziora drżała nieznacznie w rytm zimnego, jesiennego wiatru, który zrzucił na wodę wielokolorowe liście, mieniące się w promieniach zachodzącego słońca. Blondyn otulił się mocniej szorstkim kocem i westchnął głęboko. Czekał już przynajmniej pół godziny, lecz dziewczyny wciąż nie było widać. Jednak czekał cierpliwie. W końcu zrobi się jej żal i nawet jeśli wcześniej nie miałaby takiego zamiaru, to jego widok, siedzącego na mokrych kamieniach, stopi lód jej serca. Wiedział, że Hermiona w końcu wyjrzy przez okno i przyjdzie z nim porozmawiać, tym bardziej, że powiedział jej, iż tematem dyskusji miał być ostatni bal. Miał być.
                 W końcu usłyszał jak czyjeś stopy bezceremonialnie depczą zżółkniętą trawę. Właściwie jej i tak pewnie było wszystko jedno. Zbliżała się zima. I tak by umarła. Gryfonka pobiegła do brzegu i stanęła na chwilę, łapczywie łapiąc powietrze w płuca. Policzki zarumieniły jej się z wysiłku, a z ust wydobywała się para. Faktycznie zimno, pomyślał Draco.
- Słucham. – Dziewczyna wciąż nie obdarzyła go Spojrzeniem.
- Snape przekazał mi, że…
- To ty nie wiesz? On wyjechał! Zostawił was! Niedługo twoja kochana Umbridge wywali wszystkich nauczycieli! – przerwała mu.
                 Chłopak zamilkł na chwilę zdziwiony. Nie miał o tym pojęcia. Coś się więc działo. Szykowali na się wojnę. Czarny Pan go wezwał? Szybko odrzucił jednak te myśli. Teraz ma misję.
- Nieważne. Po prostu musisz ze mną iść.
- Gdzie?!
- Mam taki niewielki dom…
- CO TY MI PROPONUJESZ?! – Hermiona była bardziej zaskoczona niż wściekła.
- Chcę, żebyś uciekła ze mną z Hogwartu – powiedział Draco z kamienną twarzą – i zabiorę cię stąd z twoją zgodą lub bez niej.
- Ale…
- Dollino!
                 Dziewczyna znieruchomiała i opadła na trawę niczym lalka. Oczy wciąż miała otwarte, lecz patrzyły one bezrozumnie przez siebie.
- Choć Barbie – westchnął blondyn i podniósł z ziemi Gryfonkę.
Przytrzymał ją jedną ręką, a drugą wyciągnął z kieszeni szwajcarski scyzoryk, wynalazek ministerstwa, przeznaczony dla pupilków Wielkiego Inkwizytora. Wysunął zakrzywione ostrze i przeciął nim powietrze. Poczuł uścisk w okolicach pępkach, zamknął oczy, przygotowując się do teleportacji. Gdyby Śmierciożercy wiedzieli o tym wynalazku, Hogwart byłby już tylko ruiną, a Harry Potter trupem.
- Gnojek nawet nie wie, że zawdzięcza mi życie – mruknął Draco.
                 Oboje wylądowali z trzaskiem na twardych skałach. Wokół wiał chłodny wiatr. Chłopak podniósł się szybko z klęczek i spojrzał na Hermionę, która zdążyła już obudzić się.
- Gdzie my jesteśmy?! Coś ty mi zrobił?! – zaczęła krzyczeć, oddychając niespokojnie.
Miała rozwiane włosy, trzęsła się z zimna, a na jej bordowym swetrze znajdowało się kilka grudek ziemi.
- Zaklęcie marionetki – odmruknął jej, rozglądając się.
                 Stali przed drewnianym dworkiem, zbudowanym z sosnowych bali. Oprócz tego, wokół rosły tylko iglaste drzewa, zza których koron wyłaniały się ostre, górskie szczyty.
- Co? Nie uczyli nas w… Ah! Nieważne! Gdzie jesteśmy?!
- W Europie?
- GDZIE?!
- No w Europie… - chłopak strzepał z włosów śnieg, zbytnio nie przejmując się wrzaskami.
- A konkretnie? – dziewczyna otuliła się rękoma.
- No to są Karpaty, to chyba Rosja albo Albania…
                 Hermiona westchnęła poirytowana nieznajomością geografii Malfoya, po czym sięgnęła po różdżkę, jednak tej nie było.
- Co zrobiłeś z moją…?! – zaczęła znów się drzeć.
- Uspokój się! – warknął – Musiała Ci wypaść! Choć za mną!
Draco bez namysłu skierował się w stronę domu. Gryfonka spojrzała w niebo, które spowite było szarymi chmurami i zaczynał padać śnieg. Nie miała wyboru. Musiała iść za Ślizgonem, by nie ryzykować zamarznięciem. W okolicy na pewno nie było choćby schroniska dla turystów. Głucha puszcza. Po za tym, co powiedzieliby ludzie, widząc ją bez kurtki? Wybuchłaby afera, zjawiłyby się media.
                 Chłopak stał w progu i patrzył na nią wymownie. Przełknęła ślinę i ruszyła w jego stronę. W środku przywitało ją przyjemne ciepło i ogień tańczący w kamiennym kominku.
- To twój dom? – zapytała lekko skruszona, gdy Malfoy zamykał za nią drzwi.
- Rodzinny, ale rzadko tu przyjeżdżamy – odparł, chwytając ją za rękę.
Poprowadził dziewczynę do kanapy i mruknął coś o kuchni. Hermiona usiadła i wyciągnęła nogi na puchatym dywanie. Płomienie uroczo oświetlały niewielki salon, który zdawał się jej zupełnie nie pasować do rodziny Draco. Ziewnęła i zaczęła zastanawiać się nad jakimś planem. Owszem dworek był bardzo przytulny, ale nie znaczyło to wcale, że miała ochotę tam zostać – a tym bardziej z młodym psychopatą.
                 Wzdrygnęła się, gdy jej gnębiciel zmaterializował się obok niej z dwoma kubkami, a jeden podał jej. W środku parowało gorące kakao. Chłopak usiadł koło niej i wypił łyk pysznego napoju.
- Po co mnie tu zabrałeś? – Gryfonka zapytała nieco grzeczniej.
Draco westchnął. Czas zacząć grę. Uśmiechnął się więc zalotnie i wyszeptał:
- Byśmy dokończyli to, co zaczęliśmy w Drumstrangu.
- Co?! To ty pamiętasz?! – dziewczynie zaczęło szybciej bić serce.
- Oczywiście. Nigdy nie zapomniałbym smaku twych ust. – Wysunął czubek języka i oblizał swoją górną wargę.
Hermiona zarumieniła się i cofnęła nieco.
- Obiecuję ci, że to będzie najlepszy tydzień twojego życia – kontynuował.
Szkoda, że ostatni – pomyślał jeszcze i odłożył kubek na etażerkę, po czym to samo zrobił z należącym do dziewczyny. Następnie bez skrępowania pchnął ją do tyłu, a ta położyła się na kanapie z lekko otwartymi ustami.
                 Draco wciągnął powietrze do płuc, czując, że naprawdę ta sytuacja zaczyna mu się podobać. Pochylił się nad swym gościem i złożył pocałunek na jej szyi, wyobrażając sobie, że jest Casanovą, bo chciał aby tak został zapamiętany. Spojrzał w wielkie oczy Gryfonki. Była przerażona, lecz nie protestowała.
- Kocham cię – wymruczał jej do ucha.
Po policzkach Hermiony popłynęło kilka łez.

wtorek, 14 maja 2013

Rozdział VII - Słusznie, słuszniej, najsłuszniej

Po pierwsze, dziękuję wszystkim za komentarze. To naprawdę motywuję. Dziękuję za opinie na temat mojego stylu. Nie jest (jeszcze ;)) wysokich lotów, ale trochę pracy włożyłam w niego i wiele niemiłych komentarzy usłyszałam na początku. Ale trzeba pisać i tak, więc zapraszam innych do pisania (komentarzy też) ;D



                 Postać siedząca w bordowym, eleganckim fotelu, zacisnęła palce na hebanowym podłokietniku. Blada twarz stała się jeszcze bielsza, a wąskie usta zamieniły się w krótką kreskę. Trzeba było działać niezwłocznie, nim zginie reszta, nim straci siły. Z dnia na dzień odczuwał coraz większy ból. Po raz pierwszy to on był zwierzyną, a nie myśliwym. Została tylko Nagini. Ktoś zniszczył resztę. Ktoś odkrył jego sekret. Mężczyzna zapomniał już, że posiadanie ciała, wiąże się z nieprzyjemnymi uczuciami. Nienawidził ich. Był nieśmiertelny. Jak mógł się poddawać fizycznym słabością? Wziął głęboki wdech, rozkoszując się zapachem kurzu i pajęczyn. Wysilił się na krzywy uśmiech, słysząc kroki na marmurowych schodach.
                 Panicz Malfoy we własnej osobie. Doprawy irytujący bachor, nie mający do niego żadnego szacunku. Stanął przed Czarnym Panem i ukłonił się nisko, lecz jego kamienna twarz niczego nie wyrażała. A przynajmniej na pewno nie strach czy uległość. W najlepszym wypadku znudzenie.
- Draco, dzisiaj jest twój szczęśliwy dzień – zaczął powoli siedzący, lekko sycząc – rodzice będą z ciebie dumni. Masz coś dla mnie zrobić, zabić pewną brudną szlamę.
Voldemort  uśmiechnął się, zadowolony z siebie. Jednocześnie osłabi Pottera, utemperuje blondyna i oczyści nieco świata z brudu.
- Jak się nazywa?
- Granger. Hermiona Granger.
                 Oczy chłopaka rozszerzyły się nieznacznie i niezauważalnie wręcz, choć jego twarz pozostała kamienna. Skłonił się jeszcze raz.
- To będzie dla mnie czysta przyjemność.

*****

                 Marie wtuliła się w wielką poduchę, leżącą na jej zielonej pościeli. Pansy dała jej porządnie we znaki. Z zazdrości rzecz jasna. Młoda narzeczona stała się obiektem nie tylko pozytywnego zainteresowania, ale i zawiści ze strony fanek blondwłosego ślizgona. Cóż, w ostatnich latach aranżowane małżeństwa stały się rzadkością, lecz niektóre szlachetne rody, wciąż praktykowały tę tradycje. Czysta krew to podstawa, a rodzina Saphire miała pod tym względem wysokie poważanie wśród czarodziei. Jednak historia rodu splamiona była przekleństwem. Każdy, kto chciał wziąć ślub z nieodpowiednią osobą, ginął w tajemniczych okolicznościach. Podobno tajemniczej.
                 Nagle w pokoju pojawiła się Nathalie. Była to niewysoka dziewczyna o wiecznie zadartym, piegowatym nosie i długich włosach.
- Widzę, że poszczęściło ci się – powitała się chłodno, udając lekko urażoną – myślę jednak, że gdyby Draco sam miał wybierać sobie żonę, to jego wybór padłby na kogoś innego.
Marie puściła tę uwagę mimo uszu. Jej przyjaciółka już taka była, lecz zdarzało się, że czasem można było na niej polegać.
- Poza tym, on już wrócił.
- Już? – zdziwiła się narzeczona chłopaka – szybko załatwił te rodzinne sprawy.
- Też byłam zaskoczona. Ale wyglądał jakoś dziwnie. Pewnie znów mu się dostało od ojca. Lucjusz jest naprawdę dziwny – Nathalie wzruszyła ramionami.

* * * * *

                 Draco usiadł na łóżku i ukrył twarz w dłoniach. Tydzień. Siedem dni. Sto sześćdziesiąt osiem godzin. Później Hermiona Granger miała być trupem. Zero jej ręki w górze, gdy nauczyciel zada pytanie, zero pouczającego tonu, zero kpin. Poczuł nieprzyjemny ucisk w żołądku. To, co ich łączyło, może i było jedynie pocałunkiem – i to po spożyciu znacznej ilości alkoholu – ale nie był w stanie, choćby wyobrazić sobie, jak ma to zrobić. Może nie był w stanie zabić nikogo?
                 Jednocześnie wiedział, ze jeśli nie on, to zrobi to ktoś inny. Ktoś, kto będzie się z nią bawił przed śmiercią, dziewczyna będzie konać powoli. Będzie błagać o mordercze zaklęcie. W oczach chłopaka stanęły łzy. Nie kochał gryfonki, lecz czuł do niej pewne przywiązanie. W końcu coś, cokolwiek ich łączyło. Nie mógł tak po prostu o tym zapomnieć.
                 Wziął głęboki wdech i rozmasował bolącą głowę. To jego obowiązek. Słuszny wybór. Linia najmniejszego oporu. Jednak zrobi to po swojemu. On musi umrzeć szczęśliwa, nie zdążywszy nawet zauważyć, kto był jej mordercą. Musi zdobyć jej zaufanie. Jej miłość.





wtorek, 23 kwietnia 2013

Rozdział VI - Aktor, któremu nie podobała się jego kwestia



                 Hermiona z westchnieniem opadła na miękką pościel. Była potwornie zmęczona balem i – co gorsza – dręczącymi ją myślami. Miała wszystkiego kompletnie dość. Chciała uciszyć swój przeklęty mózg, który wciąż jak na złość przypominał jej o tym co zrobiła. Co prawda było to wspomnienie zamazane, jednak nie na tyle, by o nim zapomnieć.
                 Skuliła się na łóżku wytarła łzy w poduszkę. Chciała spać. Nie żeby była specjalnie śpiąca – pragnęła uciec od wszystkiego. Była głupia, że dała się naciągnąć na grę w butelkę. Ba! Była idiotką, bo w ogóle wzięła do ust alkohol. W Hogwarcie takie coś by nie przeszło. Powoli zaczęła dostrzegać różnicę między szkołami.
                 Ziewnęła, nie siląc się na zakrycie ust dłonią. Powieki w końcu same zaczęły jej się kleić, a wszystko przysłoniła mgiełka. Miała dziwny sen. Była w nim ubrana w mundurek slytherinu i stała razem z innymi uczniami domu węża na dziedzińcu, naprzeciwko Harrego i Rona. Czuła na sobie ich załamane spojrzenia. Nie byli źli, lecz załamani. To było jeszcze gorsze. Wpatrywała się w ich zrozpaczone twarze, na które jedna za drugą opadały krople deszczu. Chciała podejść w ich kierunku, lecz Draco położył jej rękę na ramieniu. Nie mogła się ruszyć, a jej przyjaciele zaczęli się oddalać.
                 Zerwała się z łóżka zlana potem. W dormitorium było już ciemno, lecz cicho, więc Hermion zorientowała się, że prawdopodobnie wszyscy zeszli na kolację. Ciekawe, czy wiedzieli, że już wróciła? Podeszła do lustra i poprawiła szybko wygląd. Mimo wszystko nie prezentowała się najlepiej. Stres robił swoje. Uśmiechnęła się na siłę i mimowolnie zeszła na dół, kierując się do Wielkiej Sali.

* * * *  *
                 - Natychmiast przestań! – Pięść Harrego z hukiem uderzyła w drewniany blat stołu Gryffindoru.
Ron spojrzał na przyjaciele wystraszony i o mało nie zakrztusił się jedzeniem, które właśnie przeżuwał. Kilka innych, ciekawskich osób zwróciło na nich uwagę.
- Hermiono, nie udawaj, że nic się nie stało.
- Jestem po prostu zmęczona – odparła dziewczyna, odwracając wzrok.
Włożyła łyżkę do budyniu i zaczęła go mieszać. Nie mogła się na niczym skupić.
                 - A słyszeliście, że Malfoy się zaręczył? – najmłodszy Wesley zaśmiał się, próbując rozluźnić atmosferę.
- Co? – zdziwiła się Gryfonka, po czym zarumieniła się, mając nadzieje, że nikt nie zauważył jej nagłego zainteresowania stanem cywilnym Draco.
- Z Marie – odparł rudzielec zdziwiony jej reakcją.
                 Marie była brązowowłosą ślizgonką z czwartej klasy. Nie wyglądała jednak raczej na taką, która podobała by się Malfoyowi. W przeciwieństwie do na przykład Pansy, była raczej spokojna, ładna i nie wulgarna. Jednak pochodziła z rodziny czarodziejów czystej krwi. Nie trzeba było długo zastanawiać się, by dojść do wniosku, że było to zaaranżowane zaręczyny. Draco zapewne mógł jedynie wybrać między nią, a blondynką poznaną w Durmstrangu.
                 Hermiona wzięła głęboki wdech. Wiedziała, że przez pewien czas będzie musiała grać przed przyjaciółmi. W końcu nie mogli się dowiedzieć. Zmusiła się do uśmiechu.
- No Ron, skoro czarodziejom czystej krwi wybierają dziewczyny, to ty z kim się ożenisz? Może z Pansy, w końcu nie ma w rodzinie mugoli. – zażartowała i odsunęła od siebie talerz.
Wstała i skierowała się do wyjścia, mimowolnie rzucając okiem na stół śliz gonów.

* * * *  *

                 Dziewczyna stanęła na palcach i zdjęła z półki egzemplarz żonglera. Normalnie nie czytała takich bzdur, jednak bardzo chciała zająć czymś mózg. Jednak gdy chciała już zejść do pokoju wspólnego wpadła na Fay.
- O, przepraszam – wydukała patrząc w dół.
- Nic się nie stało – koleżanka uśmiechnęła się do niej.
Hermiona już chciała ją wyminąć, gdy zauważyła na odsłoniętych dłoniach świeżą bliznę.
- Co ci się stało? – zapytała z troską.
- Nic – Gryfonka próbowała odejść, jednak została schwytana za rękę.
W okolicach nadgarstka miała wypalony kształt kotła.
- Umbridge.
- Co za… Ropucha! To niewyobrażalne!
- Zasłużyło mi się, nie powinnam warzyć eliksirów poza lekcjami…
- Coś nas łączy – Granger uśmiechnęła się smutno – chodź ze mną do McGonagall, na pewno da ci jakąś maść czy coś.
- Dzięki, ale tu nic nie pomoże. Wiesz, że Landryna nie jest taka głupia.
- Niedługo Dumbledore wróci i…
- On nie wróci.
- Co ty gadasz, przecież to Dumbledore!
- Właśnie. Oni wiedzą, że jeśli się go nie pozbędą, to on nie pozwoli im na to wszystko.
- Co masz na myśli? – Hermiona pobladła.
- Dokładnie to, co powiedziałam. Dyrektorowi grozi śmierć.
- To przecież ministerstwo!
Dziewczyny usiadły na łóżku.
- Teraz mamy samych wrogów.

* * * * *
                 Nietoperza postać rzuciła się na mokrą trawę, pozwalając krwi mieszać się z kroplami deszczu. Mężczyzna dobrze wiedział, że zdobycie pierścienia nie mogło być takie proste. Coś musiało się stać. I stało się. Gdy tylko dotknął czerwonego kamienia, ten zaostrzył się i ugodził go w palec. Zaraz potem widok zasłonił mu kłęb dymu, spadający z sufitu wraz z odłamkami cegieł i kawałków szkła. Niemogący wymówić zaklęcia czarodziej był bezbronny i ledwie zdążył pochwycić atakującą go wciąż biżuterie. Chwilę później znajdował się już na świeżym powietrzu i z radością powitał powrót umiejętności mówienia. Łapczywie wciągał powietrze do płuc, wyciągając jednocześnie zza peleryny różdżkę.
                 Zasklepienie ran nie zajęło mu zbyt wiele czasu, choć był pewien, że nie raz jeszcze będą mu one krwawić. To cena, którą musi zapłacić. Inaczej się nie da. Mimo zwycięstwa na twarzy mężczyzny nie pojawił się uśmiech. Robił po prostu to, co słuszne. Jemu nie zależało, a przynajmniej tak sobie wmawiał.
- Dla ciebie – wymamrotał, wyciągając z kieszeni małą flaszkę.
Odkorkował ją i wylał zawartość na pierścień, położony na trawie. Rośliny natychmiast poczerniały, a przedmiot powoli zaczął się topić. Po okolicy rozniósł się cichy, lecz wszechobecny jęk bólu, jak gdyby czerwony kamień miał duszę.

* * * * *

                 Harry obudził się zlany potem. Był środek nocy i wszyscy smacznie spali. Nie obudził ich więc. Nie krzyczał przez sen, a blizna piekła go niemiłosiernie. W uszach dzwoniło mu, jak gdyby ktoś przed chwilą głośno do niego krzyknął. Chłopak poczuł, że Voldemort się boi. Ktoś go skrzywdził.