Nieśmiało zapukała do dyrektorskiego gabinetu, a usłyszawszy
przeciągane „proszę”, nacisnęła klamkę i drżąc na całym ciele, weszła do środka.
Przywitały ją dziesiątki kocich oczu, wpatrujące się w nią z zaciekawieniem.
Kociątka skakały z jednego, do drugiego porcelanowego talerza, bawiły się
kłębkami wełny, drzemały w koszykach lub wystawiały jedną łapkę do góry, jakby
próbując zeskoczyć ze ściennej ozdoby. Hermiona stwierdziła jednak, że
Krzywołapek jest od nich stokroć sympatyczniejszy.
Potem
skierowała wzrok na ciężkie, lukrowo-różowe zasłony, sięgające okrągłego dywanu
tegoż samego koloru. Dopiero na samym końcu zauważyła Umbridge, która uśmiechała
się do niej sztucznie, zza różanego biurka, zakrytego koronkami. Przełknęła
ślinę, zlękniona możliwymi konsekwencjami uderzenia Malfoya. Blada jak trup,
pomyślała, że jeśli wyrzucą ją ze szkoły, to nie będzie dla niej żadne
zaskoczenie.
- Słyszałam moja kochana, że wciąż korespondujesz z panem
Krumem, nieprawdaż?
Gryfonka pokiwała głową i odetchnęła z ulgą, a jej twarz
nabrała normalnych kolorów.
- Tak, pani pro… Dyrektor – wyjąkała i poprawiła się
niechętnie.
Mimo wszystko Landryna nie zasłużyła sobie na ten tytuł.
-
Dostaliśmy informację, że zostałaś zaproszona na coroczne święto Durmstrangu. –
Nie przestawała się szczerzyć. – Właściwie mieliśmy wysłać na uroczystość jako
reprezentanta Hogwartu pana Malfoya, ale w takim wypadku pojedziecie oboje.
Dziewczyna na powrót pobladła i przygryzła wargi. Gorzej być
nie mogło.
- Jeśli to problem, to mogę nie jechać – wyszeptała pierwszą
rzecz, jaka przyszła jej do głowy.
- Ależ to żaden problem. Prawda, panie Draco?
- Oczywiście, pani dyrektor.
Hermiona
wzdrygnęła się, słysząc głos Ślizgona. Nie miała pojęcie, że ten stoi tuż za
nią. Obdarzyła go wściekłym spojrzeniem, mruknęła do Umbridge pożegnanie i
wypadła z jej gabinetu jak oparzona.
* * * * *
Gryfonka
cisnęła z całej siły kamyk do wody, burząc po raz kolejny spokój jeziora i
budząc podmorskie istoty, o których pewnie nikt nawet nie miał pojęcia.
Właściwie chciała popuszczać kaczki, ale jak to określiła, trochę jej to nie
szło. Była zła i lekko przestraszona. Dlaczego Malfoy zgodził się tak szybko?
Dlaczego Umbridge zgodziła się tak szybko? Nie miała najmniejszych wątpliwości,
że mają w związku z nią jakiś plan i zemsta niedługo ją dosięgnie.
Usiadła
zrozpaczona na dużym głazie i schowała twarz w dłoniach. Wkrótce po jej
policzkach zaczęły spływać słone krople, mocząc jej szatę – zapomniała ubrać
kurtki. Cholerna pycha! Mogła po prostu iść wtedy do dyrektorki i odbyć należną
karę. Przynajmniej wiedziałby, co ją czeka, a w tym wypadku wszystko było
możliwe. Wzięła spazmatyczny oddech i wytarła łzy rękawem. Spojrzała na
nieruchomą już taflę jeziora, nad którą zachodziło złociste słońce, nadając wodzie
niezliczonych odcieni czerwieni, różu i złotego.
Nagle
usłyszała czyjeś kroki i zobaczyła Harrego oraz Rona. Szybko stanęli obok niej,
bez skrępowania patrząc na zaczerwienioną od płaczu twarz.
- Co się stało? – zapytali prawie równocześnie.
- Nic – wychlipała, kolejną fazę histerii – zupełnie nic.
Przyjaciele nie strzępili więcej języka, tylko przytulili ją,
pozwalając jej wypłakać się w ich szaty.
- Spotkaliśmy Umbridge i kazała ci powiedzieć, że TO jest
jutro, ale nie wiem, o co jej chodziło – powiedział po chwili Ron, odrywając
się od przyjaciółki.
- Już? – zapytała retorycznie, wbijając wzrok we własne
paznokcie.
- Ale wiesz, o czym ona mówiła? – Czarnowłosy zmarszczył
czoło i przysiadł koło dziewczyny.
Hermiona
streściła im całą historię, rumieniąc się ze wstydu.
- Naprawdę znów uderzyłaś Malfoya? Chciałbym to zobaczyć! –
zaśmiał się Ron.
- To wcale nie jest śmieszne! – oburzyła się i odwróciła
głowę w kierunku zamku.
- Nie możesz od razu zakładać najgorszego.
- Ale…
- Ale może będziesz się dobrze bawić?
- Ale…
- Ale może jesteś wielką pesymistką?
- Ale…
- Ale wyobraź sobie jaką frajdę będzie miała Ginny, podczas
pomagania ci w wyborze sukni – Harry puścił jej oczko.
- Może masz rację.
Gryfonka
zerwała się i uśmiechnęła się.
- Idę jej o tym powiedzieć.
Natychmiast zaczęła biegnąć w kierunku zamku, podskakując co
chwila.
- Nie sądzisz, że to dziwne? – Ron odprowadzał ją wzrokiem.
- Co?
- Że od razu poprawił się jej humor.
- Wiesz, dziewczyny są dziwne.
- Masz rację stary.
* * * * *
Długi,
zielony wąż prześlizgnął się po drewnianej podłodze i zatrzymał się przed kominkiem,
by wygrzać zziębnięte od deszczu ciało. Postać siedząca na skórzanym fotelu
poruszyła się nieznacznie i obdarzyła gada troskliwym spojrzeniem. Mężczyznę od
dłuższego czasu dręczyło złe przeczucie, jakby coś uciskało jego duszę,
sprawdzając jej wytrzymałość. A może to wina wilgotnej chaty na bezludziu? Nie,
to nie mogło być to. Coś było nie tak.
- Wiesz Nagini? Ktoś na nas poluje.
!!! pisz dalej :*
OdpowiedzUsuńwidzę, że wplatasz tutaj wątek Voldiego. mamy się bać? :>
OdpowiedzUsuńŚwietnie! Bardzo ciekawie się zaczyna. ;)
OdpowiedzUsuń